Weronika Tadaj-Królikiewicz, artystka z Pasymia o historii swojej rodziny: "W pamięci zostają te smutne historie" [WYWIAD]

2017-10-29 10:10:00(ost. akt: 2017-10-29 10:02:31)
Weronika Tadaj-Królikiewicz

Weronika Tadaj-Królikiewicz

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

Weronika Tadaj-Królikiewicz z Pasymia w swoich pracach pokazuje rodzinne i regionalne historie. Dostała właśnie I nagrodę X Olsztyńskiego Biennale Sztuki o Medal Prezydenta Olsztyna.
— Gratuluję! Jest pani rekordzistką. Jury Olsztyńskiego Biennale Sztuki o Medal Prezydenta Olsztyna po raz piąty nagrodziło pani pracę. Jak się pracuje tak twórczo przy trójce małych dzieci, z których najmłodsze nie ma jeszcze roku? To dla nich rysuje pani swoje rodzinne historie?
— Hmm, nigdy nie myślałam o tym. Być może, gdy dorosną, moje rysunki będą dla nich cenną pamiątką rodzinną. Chociaż i teraz z zaciekawieniem słuchają moich wyjaśnień o tym, kto znalazł się na moich rysunkach. Ostatnio Franuś poprosił, żebym namalowała jego portret, olej na płótnie. Wzruszył mnie swoją prośbą.
Gdy nie miałam dzieci, potrzebowałam absolutnej ciszy. Teraz życie toczy się wokół, gra telewizor, dzieci się bawią, a ja się wyłączam i pracuję przy stole. Nad papierem spędzam wiele godzin. Biennale wygrałam pracą „Mazurski magiel” — 5,5-metrowym rysunkiem, na którym umieściłam przeszłość, ale też zostawiłam pustą białą część, która może symbolizować przyszłość.

— Skąd ten pomysł?
— Inspiracją był dziennik lekcyjny z 1890 roku znaleziony pod deskami w starej szkole w Gromie, gdzie uczą się moje dzieci Franek i Ala. Sfotografowałam go, a potem fragment przerysowałam. Trafiły tam też dawne fotografie uczniów. Zwykle inspirują mnie stare zdjęcia, w swoich pracach sięgam do historii mojej rodziny i regionu.

— Jest pani stąd i zawsze to pani podkreśla.
— Mówię, że jestem autochtonką. Najważniejsze jest moje pochodzenie, moje miejsce, gdzie się urodziłam i mieszkam. Jestem Mazurką. Dopiero później artystką grafikiem, rysownikiem, mamą, żoną, córką. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mam siedmioro rodzeństwa. Jestem najmłodsza. Mnie i najstarszego brata dzieli różnica siedemnastu lat. Moja mama ma 17 wnuków. Nasze więzi rodzinne są bardzo silne. To zasługa rodziców. W naszym domu zawsze było głośno i wesoło.

— W domu słuchała pani opowieści rodzinnych?
— Nie zawsze się dało, za dużo się działo. Raczej przy okazji rozmów z mamą, tatą, babcią.

— Jakie opowieści najbardziej zapadły pani w pamięci?
— Zawsze zostają w pamięci te smutne. Mama taty z dziećmi uciekła z Burdąga jeszcze przed 1945 rokiem do Niemiec. Dotarła w okolice Magdeburga. Tam dostała wiadomość, że prawie cała jej rodzina zginęła. Uratowała się tylko jedna siostra. W mroźną styczniową noc w 1945 roku przeleżała pod stosem ciał w lesie. Dziewczynka odmroziła ręce i nogi, trzeba było je amputować. Znajdowała się pod opieką sąsiadów. Babcia wróciła, by się nią zająć. Historia cioci Marty była inspiracją do napisania książki „Wyspy szczęśliwe” przez Wiolettę Sawicką. A mnie te historie otaczały od dzieciństwa. Potem odkryłam je na zdjęciach.

— Dużo fotografii przetrwało w rodzinnym archiwum?
— Ze strony taty tak. Ze strony mamy — nie. Babcia ze strony mamy pochodziła spod Gietrzwałdu. Po ślubie zamieszkała w Słoneczniku pod Pasymiem. Pod koniec wojny babcia z dziećmi, bo dziadek był w niewoli, uciekała przed żołnierzami radzieckimi i zabrała do torebki to, co było dla niej najważniejsze: pieniądze, dokumenty i fotografie. Jednak wystarczyło spotkanie z jednym patrolem i wszystkie zdjęcia poleciały gdzieś w pole. Babcia wróciła do domu. Fotografie przepadły, a dom pozostał nienaruszony.

— Teraz rysuje pani te rodzinne opowieści.
— Jedna z pierwszych prac z cyklu „Dom” powstała po śmierci mojego taty w 2008 roku. Poczułam, że muszę sięgnąć do korzeni. Tam jest przemijanie i śmierć, bo żadna z osób, które utrwaliłam, nie żyje. Narysowałam dwupiętrowy dom. Na parterze trwa wesele rodziców taty, to był 1937 rok. Wzorem do tego rysunku było zdjęcie ślubne dziadków Fryderyki i Wilhelma. A na piętrze — tato jako mały chłopiec.

— Jaki był pani tata?
— Bardzo optymistycznym, pogodnym człowiekiem i taki jest też na moich rysunkach. Często przedstawiam tatę z koniem albo z gołębiem. Tata od dzieciństwa miał do czynienia z końmi. Służyły do pracy w polu, więc, siłą rzeczy, zawsze były w gospodarstwie dziadka. Mój papa ujeżdżał je. Uwielbiał te zwierzęta i to widać na wielu zdjęciach. Także gołębie towarzyszyły tacie zarówno w młodości, ale i w tych ostatnich latach. Bardzo też lubił jeździć na łyżwach. Przy jego rodzinnym domu jest jezioro, stąd łyżwy były taką fajną zabawą w zimie, tak samo jak karuzele na lodzie, które i ja pamiętam z dzieciństwa.

— Jeden z rysunków przedstawia dom kobiet. Wśród Mazurek widać i panią.
— Tak. Do najstarszej części z 1913 roku wykorzystałam fotografię, której użyczył mi pastor kościoła ewangelicko-augsburskiego z Pasymia Witold Twardzik. Na zdjęciu były same Mazurki. Uznałam, że mogły tam być też kobiety z mojej rodziny, w końcu Tadajowie stąd pochodzą. Ujęły mnie ich twarze i spracowane ręce. Takie ręce ma moja mama, miał tato. Oboje byli rolnikami, żyli z ziemi. Tato wychodził w pole, brał grudki garściami i mówił: „Jak ta ziemia pachnie”. Ja też czułam ten zapach. Coś we mnie zostało z tej miłości do ziemi. Mam ogródek, lubię, jak wokół domu kręcą się koty i psy.

— Druga część tej opowieści to już inne lata.
— Tak, przedwojenne. Jest tam moja babcia z dwójką dzieci oraz moje dwie prababcie. Zainspirowało mnie zdjęcie zrobione przed wojną w ogrodzie dziadków. Przyjechał fotograf, rozłożył na trawie dywan. Cała rodzina pięknie się ubrała, babcia dostojnie wyglądała w sukience z długim rękawem, w rękawiczkach. A w trzeciej, współczesnej części domu, umieściłam siebie z dwójką moich dziećmi i mamą. Jeszcze nie było na świecie najmłodszego Felka, który ma dopiero 11 miesięcy. Siedzimy na starej ławce, która stała przed moim rodzinnym domem.

— Ród Tadajów podobno trzyma się Burdąga od dwustu lat. Jakie są teraz losy rodziny?
— Rozjeżdżamy się po świecie. Z taty rodzeństwa w Polsce został on i jego dwaj bracia, reszta wyjechała do Niemiec. Moje rodzeństwo też się podzieliło. Czworo z nas mieszka w Niemczech, a czworo w Polsce.

— Które miejsce w Pasymiu, skąd pani pochodzi, jest dla pani ważne?
— Może kościół ewangelicko-augsburski? Kiedyś spędziłam tam miesiąc, konserwując zabytkowe stalle (zdobione ławki w prezbiterium — red.). Przyglądałam się każdemu szczegółowi. Zobaczyłam tablice z nazwiskami i imionami osób, które brały udział w kampanii przeciwko Napoleonowi. Te nazwiska, nazwy miejscowości zafascynowały mnie. To prawdziwa historia, prawdziwi ludzie. Wykorzystałam te napisy w pracy pt. „Autochton”. Między tymi nazwiskami siedzi dziadek pana Karola Kamińskiego z Rudzisk Pasymskich. To fotografia, którą dostałam od niego. Pan Karol mówi o sobie, że jest Prusakiem. Ten obraz prezentuję obecnie w Muzeum Warmii i Mazur.
bb

Komentarze (8) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Bożena #2379562 | 83.21.*.* 22 lis 2017 04:17

    Urodziłam się w1952 w Pasymiu Tu chodziłam do szkoły,tu miałam wesele tu urodziłam pierwszego syna ,tu podjęłam pracę a po kilku latach wyjechałam.Mieszkając w Pasymiu nie słyszałam o nazwisku Tadaj ale fajnie że są tacy ludzie.A jeżeli chodzi o przezywanie,wyzywanie było z tym różnie.Na mnie wyzywano krajca,baptystka ala ja też nie dawałam sobie w kaszę dmuchać.Też wyzywałam od szkopów,szwabów.Ale byliśmy tylko dziećmi a teraz to nawet nie pamiętam kogo i dlaczego przezwałam.Pamiętam tylko,że od tatusia dostałam straszną reprymendę za to przezywanie. W latach 60,70 wszyscy mieliśmy takie same dzieciństwo i ja uważam,że to było szczęśliwe dzieciństwo.W Pasymiu nie mieszkam już 40 lat cały czas za nim tęsknię.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. nauczycielka #2368563 | 83.9.*.* 6 lis 2017 19:39

    Nie wiem, czy to sama rodzina, ale pracuję w szkole w Jedwabnie od 29 lat. Uczyłam Norberta, Roberta i Ilonę Tadaj z Burdąga. To Były super dzieciaki. Rodzina wielodzietna (ilu- dzietna nie pamiętam), ale rodzice świetni. Tata zawsze godził się na organizowanie kuligów- oczywiście za konikiem. To była końcówka lat 80- tych i lata 90- te. Być może Pani jest najmłodszą siostrą, albo chociaż jest jakoś spokrewniona. Rodzina mieszkała i nadal szczątkowo mieszka w domu między Jedwabnem a Burdągiem. Piękny dom w polu nad jeziorkiem. Z wielkim zaciekawieniem przeczytałam wywiad z Panią. Serdecznie pozdrawiam

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Lola #2366002 | 91.53.*.* 2 lis 2017 20:01

    Dziewczyno ,pokaz "dzisiejszym " kto to TUTEJSI i WARMIACY ...To my,nazwyani SZKOPY

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  4. Koleżanka Arnolda #2365687 | 83.21.*.* 2 lis 2017 13:25

    Weronika faktycznie pochodzi ze wspanialej rodziny, niejednokrotnie gościłam w domu u Państwa Tadaj w Dybowie i pamiętam tę magiczną, wspaniałą atmosferę. Weronika była wówczas jeszcze małą dziewczynką. Obecnie jest wspaniałą malarką i realizuje swoje marzenia.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  5. Jurek #2363977 | 93.232.*.* 31 paź 2017 09:10

    Fajnie ze sa Tacy Ludzie .Milo mi sie czytalo.Prawie my wszyscy i nasze rodziny mielismy podobne zycie i dziecinstwo.Wymazalem juz z pamieci wyzywanie nasz od szwabow itp.najwazniejsze ze teraz wszystko poukladalo sie lepiej.Potrzeba tutaj takich ludzi jak Tag Pani ktorzy powracaja do historii Tuch stron.Pochodze z Biskupca i jestem dumny byc Warmiakiem i Polakiem.Tutaj mamy,przynajmniej dwoch panow ktorzy podobnie powracaja do historii naszego Regionu to Krzysztof Kowalski i Rafal Bedkowski i chwala im za to.Sam dowiaduje sie o wielu rzeczach o ktorych nigdy nie wiedzialem i bei takich Ludzi napewno bym niewiedzial.Jeszcze raz Chwala Im za to,

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (8)
2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5